"Joy is a state of mind."

niedziela, 27 marca 2011

Graveyard - Hisingen Blues (2011)

Czterdzieści lat temu pewna szwedzka czwórka sprzedała duszę diabłu i przeniosła się w czasie do roku 2008, żeby nagrać miażdżący debiutancki album (self-titled) i przypomnieć wszystkim o co, tak naprawdę, chodzi w muzyce rockowej oraz ogólnie pojętym rozpierdolu. Od tego momentu minęły już trzy lata i wreszcie nadszedł czas na kolejną produkcję. Jednak zanim będzie o niej mowa warto przypomnieć pierwszą płytę Graveyard.






Przyznam szczerze, że miałem niezdrowo wysokie oczekiwania wobec Hisingen Blues i nie zawiodłem się. Nowy Graveyard to dokładnie ten sam zespół, który można było usłyszeć na poprzednim albumie. Te same koncepcje, melodie, riffy...to samo wrażenie. Chłopaki nie wypalili się ani odrobinę  i  nadal mają masę ciekawych pomysłów. Dobrym przykładem jest chociażby instrumentalny Longing, który brzmi jak skomponowany przez pana Marricone do jakiegoś nowego spaghetti westernu.







Poniżej oficjalny klip do tytułowego numeru.




Hisingen Blues to bardzo charakterystyczne granie. Mamy tu świetne i proste riffy, ale jednak bardzo rytmiczne tj. chłopaki nie chcą nas zabić samymi bujającymi zagrywkami na gitarze. Chodzi raczej o melodie i tutaj należą się słowa uznania dla wokalisty Joakima Nilssona, który potrafi swoim głosem wzbudzić dreszcz. Czasem mocno czasem nostalgicznie, ale zawsze z odpowiednią charyzmą. 

To połączenie energii i nostalgii wychodzi nad wyraz świetnie. Utwory dynamicznie przechodzą z "pitu-pitu" w "pierdolnięcie" i odwrotnie. Jest tak chociażby w balladowym Uncomfortably Numb, w którym ponadto pojawią się znakomity tekst: "I’ve been leaving you since the day we met and it feels like you have too.")






Większość albumów, które pojawiają się na Give me LSD pochodzi z lat 1969/71 i można słusznie zadać pytanie co tu robi płyta z bieżącego roku. Otóż, Graveyard to zespół mentalnie znajdujący się w tamtej epoce i to słychać. Nie chodzi jedynie o to, że ci zacni Szwedzi na maksa inspirują się i bardzo szanują muzykę z czasów wolnej miłości (w tytule drugiego utworu na krążku pojawia się wszakże nazwisko Randyego Holdena), ponieważ bardzo wiele miernych zespołów robi dokładnie to samo. Graveyard nie tylko jarają się tym jak kiedyś grano oni po prostu...właśnie tak grają. Hisingen Blues powstał na stuprocentowo analogowym sprzęcie i, oczywiście, wyszedł również na winylu (tak swoją drogą to ostatnio pojawiła się dziwna moda na wydawanie wszystkiego na winylu, myślę, że to świetny pomysł, gdy się nagrywa na lampowych wzmacniaczach i nie używa żadnego komputera, ale tłoczenie czarnych płyt z cyfrowo obrobioną muzyką i perkusją z sampla to jednak pomyłka). Myślę, że mamy do czynienia z prawdziwą perełką.



(Wyjątkowo nie załączam linku download, bo płytka jest na tyle świeża, że można ją łatwo znaleźć.)





wtorek, 15 marca 2011

Bulbous Creation – You wont remember dying (1970 )

Urzeka mnie melodyjność gitar na tej płycie oraz świetna interpretacja standardu pt. Stormy Monday (w oryginale grał to T-Bone Walker). Jest trochę fuzza, trochę spokojniejszych motywów oraz trochę bluesowego "pitu-pitu". Wokal brzmi jak ostro naćpany, więc to kolejny plus :)



Osobiście, uważam, że album nie jest jakoś wyjątkowo rozpierdalający, ale, mimo wszystko, warty przesłuchania. W dużej mierze ze względu na niezłe partie na hammondzie i nierzadko sytą gitarę.  Znawcy klimatu mówią, że to klasyk, jednak w moim odczuciu to odrobinę przesada. Po prostu dobra płyta wydana w tak małym nakładzie, ze dzisiaj uważa się ją za "mega rare."